Forum WaMpYmRoKu Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Historia Zmyślona lecz o życiu

 
Odpowiedz do tematu    Forum WaMpYmRoKu Strona Główna » Historie Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Historia Zmyślona lecz o życiu
Autor Wiadomość
ogf-carl
Administrator


Dołączył: 06 Maj 2007
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Post Historia Zmyślona lecz o życiu
Opowieść nie jest oparta na prawdziwych faktach zdarzenia są prawdopodobne jednak nigy się nie wydarzyły

Na imię mam Emil i chodzę do ogólnokształcącej szkoły muzycznej we Wrocławiu. Opiszę jeden dzień, który okazał się dla mnie najdłuższym w życiu.
Zbudziła mnie komórka - dzwonił Maciek.
- Cześć – usłyszałem.
- Siema, co jest? – odpowiedziałem zaspanym głosem.
- Nie wiesz, czy jest dzisiaj polski? Bo coś mówiła babka, że cały następny tydzień jej nie będzie. Chyba.
- Tak, dzisiaj nie ma dwóch polaków.
- Ok., dzięki, do zobaczenia.
- No, cześć.
Nacisnąłem na „zakończ” i odłożyłem komórkę. Ubrałem się, umyłem, zjadłem śniadanie. Tata jak zwykle odwiózł nas do szkół. Mamę do gimnazjum, w którym uczy, a mnie do szkoły muzycznej. Wysiadając z samochodu pożegnałem się i poszedłem w stronę wejścia. Widząc tą czerwoną cegłę, te znajome drzwi, schody, pomyślałem – znów nudny tydzień w budzie. Przy portierni stali moi koledzy, czekali na nauczyciela od kształcenia słuchu – łudzili się, że nie będzie dwóch pierwszych lekcji. Jednak pani przyszła kilka minut przed dzwonkiem i lekcje się odbyły. Kształcenie słuchu jeszcze nie jest takie złe, jeżeli się siedzi koło dziewczyny, a nauczycielka widzi, że jesteśmy razem. Czasem daje nam pogadać, pośmiać się. Wolność kończy się, gdy pyta klasę z interwałów. Gra dwa dźwięki i my musimy powiedzieć jaka jest pomiędzy nimi odległość. A jeżeli ktoś nie chce być muzykiem, nie chce mieć nic wspólnego z muzyką, pomyślałem. Gdybym powiedział to któremuś z nauczycieli przedmiotów muzycznych, odpowiedziałby, że na moje miejsce czeka wiele dzieci, którym zależy na muzyce, chcą grać. Że tylko miejsce zajmuję w klasie. A jeżeli ktoś lubi nauczycieli, klimat panujący w szkole? Te wszystkie instrumenty grające na przerwach i na lekcjach? Idąc korytarzem słychać zawsze pianino, skrzypce. Piękne utwory brzmią w starych murach dawnego szpitala dla psychicznie chorych ludzi… Pomiędzy licealistami ganiają dzieci z pierwszych klas podstawówki… To wszystko jest piękne – dlatego chcę chodzić do tej szkoły. Ale ci nauczyciele są zakochani w muzyce, w końcu to ich życie. Nie zrozumieliby tego, co czuję.
Tak rozmyślając, co chwilę przerywając moje obłoki myśli piorunem – rozmową z Magdą, przeminęły mi całe dwie lekcje. Teraz język polski – zastępstwo, czy wolne dwie lekcje? Nie, dyrektorka zna nas. Całą naszą klasę. Wie, że jak się nas zostawi samych, potrafimy rozrabiać. Mamy tytuł najgorszej - pod względem zachowania - klasy w szkole. Pod względem nauki jesteśmy jedną z najlepszych.
Do klasy, w której zawsze mamy język polski przyszedł nauczyciel. Tylko nie on, krzyknąłem w myślach. Tylko nie on…
Barczysty, trochę niewymiarowy, wysoki mężczyzna, trzymał w ogromnej łapie dziennik naszej klasy. Okulary dodawały mu tylko ohydniejszego wyrazu twarzy.
- Nie będę was nudził WOSem. Róbcie co chcecie, po prostu bądźcie grzeczni. – uśmiechnął się, chociaż niezbyt mu to wyszło. Na pierwszej lekcji gadałem z kolegami o grach komputerowych, a na drugiej zagraliśmy w Państwa i Miasta. Wygrał Kuba – uchodzący za chodzącą encyklopedię, jednak za dużo w niej zbędnych słów, które powodują na lekcjach same pały.
WOS, który mieliśmy jako następny, minął dziwnie szybko. Gadałem cały czas z najlepszą przyjaciółką – Moniką, za co potem Magda się obraziła i to bardzo.
Matematyka… pani Ź. Znów zanudzała nas swoimi równaniami i nierównościami. Wzięła do odpowiedzi klauna klasowego. Dostał oczywiście dwójkę. Zresztą cała klasa wstała i klaskała, gdy odchodził z zeszytem od biurka nauczycielki. Matematyka jest jednym z takich przedmiotów, na których można rysować do woli, robić prawie co się chce.
Ostatnią wspólną lekcją były tańce. Mieliśmy je zamiast czwartego wf-u. Lekcję prowadził pan Krzysztof. Od początku wyglądał nam na kogoś o innej orientacji – krótkie, obcisłe spodenki, zgolone nogi, głos… Jednak gdy pokazał nam kiedyś dowód, oniemieliśmy. Czterdzieści dwa lata? Wygląda na trzydzieści góra. Ma już dwójkę dzieci? Bardzo dziwny gość! Uczyliśmy się tańczyć jife’a. Najpierw osobno, potem w parach. Ja z nadal obrażoną Magdą. Cały czas się do mnie nie odzywała, jednak widziałem, że już nie może dłużej, jest na granicy skoku na moją szyję, przytulenia się. Rzeczywiście, po lekcji to zrobiła. Pocałowałem ją, przeprosiłem i obiecałem, że nigdy więcej nie będę spędzał z żadną dziewczyną więcej czasu, niż z nią.
- Nie musisz obiecywać, wierzę Ci na słowo – oddała pocałunek, złapała za rekę i zapytała – odprowadzisz mnie na przystanek?
- No nie wiem… - zaśmiałem się. – Oczywiście – uśmiech zawitał na mojej twarzy, niczym przebiśniegi w zimie wyrastają spod śniegu.
Doszliśmy do przystanku, akurat jechał jej autobus. Nie mogłem jej odwieźć – czekałem na lekcję muzyki.
- Do zobaczenia jutro – powiedziałem, objąłem, znów obdarowałem całusem.
- Paa – uśmiechnęła się do mnie pięknie. Miałem wrażenie, że już ostatni raz. Że już ostatni raz się widzimy, żegnamy. Uśmiechamy.
Ee tam, pomyślałem. Głupota – ciągnąłem dalej swe myśli nie wiedząc o tym co się miało dopiero stać.
Wróciłem do szkoły, popatrzyłem na zegarek w komórce – czternasta pięćdziesiąt dziewięć. Za piętnaście minut lekcja z tym wariatem. Znów mi powie, że się niczego nie nauczyłem. Za dużo ode mnie wymaga! Rozumiem jego zamiłowanie do muzyki – jest przecież znanym pianistą. Jednak to nie znaczy, że ja też muszę kochać melodie, rytmy, harmonie.
Zaczęło się.
- Wejdź, Emil. Zaraz wrócę. Gdzie poszedł się pytacie? Do ubikacji. Zapalić. Tak, pan R. pali, na lekcji czasem wychodzi żeby zapalić, przed każdą lekcją również. Szybko wyjąłem nuty z plecaka, który jak zwykle położyłem na krześle obok drzwi. Wyjąłem etiudę – najgorzej mi szła. Musiałem rozgrzać palce, by zagrać trochę lepiej.
Wrócił.
- Zagraj mi sonatę. – usłyszałem.
Dreszcze przeszły mnie od stóp do barków. Sonata? Przecież sonata mi idzie najlepiej. A może ma zły dzień i chce mi nawtykać masę błędów, o których nie powiedział mi poprzednio? Może po prostu…
- Dobrze.
- Ale poczekaj. Wyjdź, wejdź, ukłoń się, usiądź. Pomyśl i zacznij grać.
Zrobiłem to, co powiedział. Ukłoniłem się – zawsze rodzice mi mówili, że ukłon mam świetny. Ale ukłon nie jest ważny. Przynajmniej dla mnie. Zacząłem.
Spokojnie. Nie myślałem o tym, żeby zagrać jak najładniej. Nie myślałem też o tym, żeby zagrać bezbłędnie. Chciałem przeprowadzić wszystkie frazy w utworze jak najlepiej. Jakby to miał być mój ostatni koncert. Mój ostatni utwór. Przypomniałem sobie jego słowa – „fortepian, to instrument naśladujący głos ludzki”. Do głowy od razu uderzyła nazwa opery – „Upiór w Operze”. Tak, zagram równie pięknie, jak w tym dziele śpiewają.
Skończyłem. Usłyszałem oklaski.
- Bardzo ładnie, bardzo ładnie, Emil. Nie wiem o czym myślałeś podczas grania i nie chcę wiedzieć. Zachowaj to tylko dla siebie. Zachowałem.
Po skończonej lekcji zszedłem na dół. Zobaczyłem tam Monikę. Najpierw ruszyłem pewnie, potem zwolniłem, przestraszyłem się. Przecież rozmawiać mi można. Jeszcze z najlepszą przyjaciółką!
Uśmiechnąłem się. Ona też. Jak zwykle cała w skowronkach stała i rozmawiała z Albertem – klaunem. No nic, czasem gość był spoko, ale jak przymilał się do Magdy, to nie mogłem wytrzymać. Miałem ochotę zlać go, tak porządnie. Ale ona by mi tego nie wybaczyła… Nie mogłem tego zrobić.
- Zagramy w kosza, Monika, Albert?
- Mogem – odpowiedziała dziewczyna.
- Spoko, pójdę po piłkę, wy idźcie już na boisko.
- Oke.
W milczeniu wyszliśmy na podwórko szkolne. Dopiero na boisku zapytałem.
- Do której siedzisz w szkole?
- Am… mniej więcej do szesnastej czterdzieści.
- Jak ja. Pójdziemy razem, też przecież idę w tamtą stronę.
- Dobzie – uśmiechnęła się.
- Łap! – usłyszeliśmy, lecz w ostatniej chwili. Gdy się odwróciłem piłka była ode mnie jakieś pół metra. Zrobiłem unik i od razu złapałem ją, odbitą od ziemi. Za to właśnie go nie lubiłem.
- Mów wcześniej następnym razem…
Graliśmy w kosza jakieś pół godziny. Potem musieliśmy już iść. Wzięliśmy plecaki, Monika jeszcze wiolonczelę i wyszliśmy ze szkoły. Przeszliśmy przez ulicę. Po prawej stronie był piękny park. Wszystko mi się zdawało tego dnia piękne. Lekcje, drzewa… Co się ze mną dzieje? Dlaczego cały czas myślę o przeszłości?
W milczeniu doszliśmy do dworca. Pożegnałem się z przyjaciółką. Jednak nie tak, jak z Magdą. Tylko powiedziałem „do jutra” i potem pomachałem. Znałem drogę jak własną kieszeń. Jeszcze dwa razy przeszedłem ulicę i doszedłem do przystanku. Za siedem minut mój tramwaj. Dobrze, zdążę kupić sobie coś do picia. Bez tego nie wytrzymam na treningu. Oprócz pragnienia, dokuczał mi również głód.
- To będzie wszystko? Snickers i Tymbark?
- Tak – odpowiedziałem, dając kobiecie za ladą siedem złotych. Wydała resztę. Nie chciało mi się liczyć, czy dobrze. Wyszedłem z Żabki, wróciłem na przystanek. Akurat wjeżdżała siedemdziesiątka. Wsiadłem. Zauważyłem, iż robiło się coraz ciemniej.
W tramwaju siedziało tylko kilka osób. Jakaś para, trzech pijaków, dwóch łysoli i jakaś pani z zakupami. Na następnym przystanku wsiadło trzech następnych pijaków. Podeszli do mnie.
- Chcesz wypić? – zapytał jeden drżącym głosem.
- Nie, dziękuję. Nie piję przed treningiem.
Odczepili się. Dojechałem. Wysiadając omal nie przejechało mnie auto. Jednak nie był to powód do zmartwień. Przeszedłem przez ulicę. Wszedłem na podwórko szkolne, jak zwykle puste. Ogromne. Wszędzie było tak… tak pusto. Z daleka zobaczyłem Przemka – drugiego trenera. Podszedłem pewnym krokiem. Na mojej twarzy, jak zwykle podchodząc do kogoś z Capoeira, ukazał się uśmiech.
- Siema - powiedziałem i uścisnąłem jego dłoń.
- Cześć. Coś dzisiaj ludzi nie ma, a zawsze przychodzili tak wcześnie. – zaśmiał się.
- Taa…
Rozmawialiśmy tak długo, aż wreszcie przyszli wszyscy. Przemek poszedł na portiernię, wziął klucz i otworzył drzwi, przy których siedzieliśmy. Wszyscy weszli do szatni, przebrali się, wyszli na ogromną, oświetloną salę. Marek – pierwszy trener - włączał właśnie do kontaktu radio, z którego puszczał muzykę Capo. Tak, tą muzykę kochałem. Na zajęciach ćwiczyliśmy podcięcia i jeden nowy kop.
- Wyskok z obrotem, wyciągnięcie nogi. Tak jak robi Chuck Norris. – wszyscy się zaśmiali.
Nie wychodziło wszystkim. To był jeden z najtrudniejszych kopnięć.
Cały trening zleciał bardzo szybko. Podszedłem do tornistra, wyjąłem komórkę, by sprawdzić, czy aby tata nie dzwonił. Rzeczywiście. Odpuściłem sygnał i zaraz usłyszałem dzwonek.
- Tak? Dzwoniłeś?
- Tak, nie będę mógł cię dzisiaj odebrać. Musisz wrócić sam. Wiesz jak?
- Wiem, wiem.
- No, to do zobaczenia.
- No, paa.
Przebrałem się i wyszedłem z budynku. Za mną szedł Przemek.
Było bardzo ciemno, zimno biło w twarz. Dreszcze mnie przeszły. Wiatr się zmagał, gdzieś niedaleko wył pies. Wszystko zdawało się być smutne. Z jakiegoś powodu. Wyszedłem z terenu szkoły, skierowałem się w lewo. Gdy wyszedłem zza muru, wyskoczyło na mnie dwóch ludzi. Uniknąłem ich, upuściłem plecak. Ustawiłem się, czekałem. Nie krzyczałem, bo nie pomyślałem, że mógłbym to zrobić. Taki już jestem.
Jeden z nich podszedł pewnie do mnie. Prawą nogą zrobiłem fintę do przodu, ustawiłem ręce pomiędzy nogami i kopnąłem lewą. Potężne uderzenie powaliło go na kolana, jednak nie miałem czasu, by uderzyć go z kolana w twarz. Musiałem już uciekać przeskokiem w przód. Skoczyłem nad kulącym się mężczyzną i czekałem na atak. Próbował mnie uderzyć z pięści, jednak jedną rękę złapałem i pchnąłem nogą w brzuch tego kogoś. Poleciał do tyłu, przewrócił się, jednak nie mogłem skończyć tego. Mój plecak był za tym kulącym się, który właśnie wstawał wyciągając nóż. Nie zostawiłbym plecaka. Taki już jestem. Przypomniałem sobie to, czego nas uczył Marek. Ten kop. Poczekałem, aż mężczyzna wstanie i kopnąłem. Trafiłem, jednak ten tylko lekko się zgiął, a ja przewróciłem.
Poczułem przeraźliwy ból. Samowolnie chciałem krzyknąć, jednak wydałem tylko głośny pisk. Popatrzyłem się na swój brzuch. Zobaczyłem, że wystaje z niego tylko kawałek sztyletu. Oddychałem ciężko, wszystko mi się zamazywało. Zobaczyłem, jak Przemek wiruje w powietrzu, kopie z obrotu tych dwóch. Usłyszałem trzask łamanej kości i zaraz krzyk. Trener jakby się unosił. Po krótkiej chwili podbiegł do mnie, wyciągnął komórkę i zadzwonił na pogotowie.
- Nie wiem co robić – powiedział już do mnie, bardzo mocno drżącym głosem.
Chciałem coś powiedzieć, ale się nie udało. Wykrztusiłem z siebie tylko
- Magda…
- Zadzwonić do niej?
Potwierdziłem zamknięciem powiek, co przyniosło mi duży wysiłek.
Po kilku minutach usłyszałem sygnał karetki pogotowia. Przemek chodził w kółko i rozmawiał z moją dziewczyną. Zobaczyłem nad sobą trzech ludzi. Jeden przyłożył mi dwa palce do szyi, drugi oglądał ranę, a trzeci wyciągał nosze.
- Dokąd? – zapytał mój przyjaciel.
- Na Traugutta.
Capoeiristas powiedział Magdzie, że tam mnie zawiozą.
Poczułem okropny ból, znów nie mogłem krzyknąć. Kątem oka widziałem, jak spod bezrękawnika wylewa się krew. Na miejsce przyjechała policja, gdy ja już odjeżdżałem. Czas dłużył mi się. Nie możesz zasnąć, nie zasypiaj, cholera! Musisz żyć… dla… dla niej i nie tylko!
Przed oczami migały mi radosne chwile w życiu. Urodziny, pierwszy pocałunek, pierwsza miłość, przyjaźń. Wszystko zdawało się być tak bliskie… I tak dalekie…
Otworzyły się drzwi karetki. Wyjechałem na wózku. Słyszałem podniesione głosy lekarzy. Poczułem… poczułem zapach Magdy. Tak, to jej perfumy, pomyślałem.
- Co z nim?! – krzyknął piękny dla moich uszu głos.
- Proszę odejść, jest pani z rodziny?
- Tak – odpowiedziała bez namysłu dziewczyna.
Zatrzymałem się. Zobaczyłem nad sobą Magdę. Ach, jaki to był okropny widok, cała czerwona od łez. Załamana? To słowo nic nie znaczy w porównaniu z tą sytuacją.
Pocałowała mnie w czoło. Delikatny dreszcz przeszedł mnie w okolicach barków. Zimno coraz bardziej dokuczało memu ciału, pomimo trzech koców, rzuconych mi na nogi.
- Teraz… mogę odejść… Nie męczcie mnie dłużej, proszę… - wymamrotałem.
- Nie mów tak! – usłyszałem piskliwy krzyk wyrywającej się lekarzom, Magdy.
Tak, to był już koniec. Ostatni obraz, jaki pamiętam, to piękna dziewczyna schylająca się nade mną, całująca mnie. Jej brązowe włosy, rozsypane po mojej klatce piersiowej. Całe w krwi. Na twarzy… no właśnie, co? Nie da się tego określić. To trzeba przeżyć, żeby móc o tym pisać dokładniej.
Moje ostatnie słowa brzmiały:
- Kocham ciebie, was… Dziękuję i wyba…

/// Pozdrowienia ogf-carl Administrator Forum


Post został pochwalony 0 razy
Sob 11:45, 12 Maj 2007 Zobacz profil autora
ania16mala
Specjalista


Dołączył: 07 Maj 2007
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 9/10

Post
Za dłuuuuuuuuuugie


Post został pochwalony 0 razy
Nie 9:40, 13 Maj 2007 Zobacz profil autora
ogf-carl
Administrator


Dołączył: 06 Maj 2007
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Post Pfff...
One jest krótkie poprrostu jak niemasz co robic to poczytaj a nie za dłuuuuuuuuuuugie..... :S


Post został pochwalony 0 razy
Nie 17:07, 13 Maj 2007 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum WaMpYmRoKu Strona Główna » Historie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin